Zofia, Zofija, albo jak kto woli Sophie Glavani – kobieta, która skutecznie podzieliła najbogatszą rodzinę magnacką Rzeczpospolitej, hrabiów Potockich, doprowadziła do jej rozpadu na dwie, nienawidzące się i niechcące mieć ze sobą nic wspólnego gałęzie.
Jak się udało prostej greckiej dziewczynie o wielce wątpliwym pochodzeniu i równie wątpliwej reputacji, zostać żoną człowieka, do którego należała największa fortuna w Rzeczpospolitej? Fortuna, na którą składało się ponad dwa miliony hektarów ziemi, prawie 150 tysięcy chłopskich poddanych, kilka miast, nieprzeliczone wory złota w angielskich bankach i kilkadziesiąt pałaców. Jeden z nich, w Tulczynach, należący do bezsprzecznie najpiękniejszych rezydencji w Europie, mógł śmiało konkurować z Wersalem, siedzibą królów Francji.
Kim tak naprawdę była ta egzotyczna piękność, która pod koniec XVIII i na początku XIX stulecia uchodziła za najpiękniejszą i najbardziej wpływową lwicę salonową Europy? Co takiego miała w sobie, że „zaliczyła” niemal wszystkie królewskie oraz wszystkie liczące się książęce alkowy? Co sprawiło, że była adorowana i uwielbiana przez wielkich, potężnych, wpływowych i majętnych ówczesnego świata? Jakim cudem stała się panią jednej z największych magnackich fortun w ówczesnej Europie?
Z pochodzenia Greczynka, z urodzenia nikt, gdyż nawet nie wiadomo, kto tak naprawdę był jej ojcem. Człowiek, który dał jej nazwisko pracował w rzeźni. Matka wraz z siostrą parały się prostytucją, wykonując swój fach na tyle dobrze, że młodsza i ładniejsza z nich – ciotka Zofii – dorobiła się w Stambule własnego domu publicznego, cieszącego się sporą sławą. To właśnie ona wzięła się za gruntowną edukację siostrzenicy, szkoląc ją w tym, co umiała najlepiej – sztuce alkowy. Zresztą szanowna ciocia start miała ułatwiony, gdyż przyszła królowa stambulskich prostytutek już w wieku trzynastu lat zabawiała się z własnym bratem w sposób, jaki normalnie nie przystoi szanującej się dziewczynie. To, co rozpoczął starszy braciszek, dokończyła cioteczka, zaznajamiając przepiękną siostrzenicę ze wszelkimi sposobami zadowolenia i zaspokojenia seksualnego obu płci.
Umiejętność doprowadzania nawet kamienia do ekstazy plus nieprzeciętna inteligencja, łatwość uczenia się, wybujała wyobraźnia, poczucie humoru, niesamowita intuicja, talent językowy, bezwzględność, egoizm, brak jakichkolwiek zahamowań czy to natury etycznej, czy moralnej, dbałość wyłącznie o własne interesy i myślenie tylko o sobie oraz przysłowiowy łut szczęścia sprawiły, że Zofia zakończyła życie w jednym z najbogatszych pałaców Berlina w wygodnym barokowym łożu, a nie na wiązce zgniłej słomy w walącej się lepiance portowej dzielnicy Stambułu.
A łut szczęścia pojawił się w postaci polskiego ambasadora, któremu Zofia została sprzedana w wieku siedemnastu lat za garść dukatów i którego tak dalece zadowoliła, że opuszczając turecką placówkę dyplomatyczną, postanowił ściągnąć ją do Polski.
Wesolutka, wiecznie tryskająca humorem, piękna Greczynka o ogromnych, wyrazistych oczach gazeli, łabędziej szyi, talii jak osa, nieskazitelnej karnacji, powabnych udach i wzgórku łonowym, godnym dłuta najprzedniejszego rzeźbiarza, wykorzystała w lot nadarzającą się okazję opuszczenia Stambułu i dorobienia sobie „na boku” w drodze do Polski. A dorabiała sobie na tyle niedyskretnie i na taką skalę, że sponsor stracił zarówno cierpliwość, jak i ochotę na dalsze zadawanie się z córą Afrodyty, nakazując zawrócić ją z drogi i odesłać tam, skąd przyszła, czyli do stambulskiego burdelu.
Na to jednak grecka córa Koryntu nie bardzo miała ochotę i w miejscu swego przymusowego postoju, Kamieńcu Podlaskim, wzięła los w swoje kształtne dłonie w sposób, w jaki najlepiej umiała. A owo wzięcie losu we własne ręce oznaczało nic innego, jak zaciągnięcie komendanta twierdzy do łóżka z zamiarem wyjścia z tegoż łóżka jako pani komendantowa, polska szlachcianka. Niestety, plan spalił na panewce. Dla konserwatywnego generała dziwka dobra do łóżka, stanowczo nie nadawała się do zaprowadzenia jej przed ołtarz.
Zofia jednak nie złożyła broni. Co nie udało się z ojcem, gładko poszło z synem. Nim się pan generał obejrzał, jego przypadkowa kochanka nosiła jego nazwisko i obrączkę włożoną jej na palec przez naiwnego i do nieprzytomności zakochanego synalka. Co prawda nie generała, tylko majora. Ale dla Zofii to obniżenie hierarchii nie stanowiło, jak widać, problemu.
Swój błyskawiczny podbój komendantury kamienieckiej twierdzy w osobie ojca i syna Zofia uznała za dobry omen i całkiem niezły przyczółek dla dalszych zdobyczy na terenie Rzeczpospolitej. Już wkrótce używając wypróbowanych sposobów znalazła się wraz z mężem w Warszawie, gdzie w salonach, a głównie w sypialniach, stolicy stała się prawdziwą sensacją, zapewniając sobie zaproszenia na liczne bale, pozycję towarzyską i stałe dochody. Kochankowie pani majorowej okazali się nadzwyczaj hojni, płacąc nie tylko za wikt i opierunek, kosztowne toalety i powozy, ale jeszcze zasypując grecką boginię, twierdzącą, że jest nieślubnym dzieckiem księcia, którego rodowód sięga czasów Aleksandra Wielkiego, wspaniałą biżuterią. To właśnie w Warszawie przyszła pani hrabina odkryła jedną z największych miłości swego życia – klejnoty, które z zapałem gromadziła aż do śmierci. Jej największym trofeum z owych czasów był słynny rubin, który przeszedł do historii gemmologii jako „Gołębia Krew”, podarowany jej przez Stanisława Augusta Poniatowskiego, króla Polski. Cudowny kamień stał się własnością greckiej prostytutki po jednej z szaleńczych nocy, gdzie zadawalała monarchę w łaźni tureckiej, aż dziewięciokrotnie doprowadzając go do rozkoszy i zaspokajając. Po latach Zofia potwierdzi to, co wcześniej przed nią powiedziała caryca Katarzyna II – że nie ma delikatniejszego i subtelniejszego kochanka, niż Poniatowski. Zaś „król Staś” będzie ją wspominał jako jedyną kobietę, która potrafiła dorównać temperamentem Katarzynie. Natomiast „Gołębia Krew” po niemal stu pięćdziesięciu latach uratuje od śmierci z łap gestapowskich oprawców pra-prawnuka Zofii.
Z taką królewską rekomendacją droga do najwytworniejszych salonów Europy stanęła przed pozbawioną skrupułów, zakochaną w złocie, luksusie i klejnotach grecką kurtyzaną otworem. Z listami polecającymi Stanisława Augusta oraz otwartym dostępem do królewskiej szkatuły, Zofia ruszyła w świat uzupełniać kolekcję biżuterii. Na trasie jej pochodu znalazły się Berlin, Paryż, Wiedeń, Praga, Spa, Sankt Petersburg. We wszystkich tych miastach piła szampana, tańczyła na balach, a przede wszystkim zaspakajała w pięknie urządzonych sypialniach i buduarach najbardziej wyrafinowane potrzeby partnerów obojga płci, którzy w dowód wdzięczności wzbogacali jej kolekcję i napychali kufry złotem.
Do zachwyconych umiejętnościami Zofii partnerek należała ponoć sama królowa Maria Antonina, która zarekomendowała „wyjątkowy, polski skarb” bratu, cesarzowi Józefowi II. Cesarz jak widać docenił rekomendację siostry, gdyż „polski skarb” opuścił Wiedeń z kuframi pełnymi nowych sukien, ośmioma futrami z najprzedniejszych soboli oraz słynnym garniturem ze szmaragdów i szafirów, w którym Zofia dumnie wkroczyła do łóżka księcia Potiomkina, najpotężniejszego człowieka w Rosji, kochanka samej carycy. Łóżko to opuściła po trzech latach z kolejnym łupem w postaci polskiego magnata, Szczęsnego Potockiego, który po pierwszej wspólnej nocy podarował kochance najpiękniejszy i najkosztowniejszy naszyjnik składający się ze 150 pereł, każda wielkości czereśni i wartości 400 ówczesnych polskich złotych.
A był to dopiero początek hojnych darów zakochanego hrabiego, bo największym prezentem dla ukochanej był 180-hektarowy park Zofiówka, stworzony przez jaśnie pana kosztem ówczesnych 15 milionów dukatów w złocie (budowa Petit Trianon Marii Antoniny kosztowała zaledwie połowę tej sumy), w którym posadził 520 gatunków drzew z całego świata i o który stale dbało 200 ogrodników.
Park ten był preludium do największego prezentu, jaki miała dostać Zofia – ręki hrabiego Potockiego i tytułu hrabiny.
Lecz nawet ten dar nie zaspokoił jej apetytów. Jedna z największych europejskich fortun złożonych u jej stóp, świetne nazwisko, niewyobrażalny luksus i ogromna miłość męża okazały się niewystarczające. Mając wszystko, co tylko można zapragnąć, stanowiąca skazę na nazwisku Potockich pani hrabina sięgnęła po więcej – po najstarszego syna hrabiego, spadkobiercę jego majątku. Znudzona starzejącym się mężem, uwiodła młodego hrabiego i urodziła jego dziecko, wnuka własnego męża. Perfidna zdrada żony wpędziła Szczęsnego Potockiego do grobu, definitywnie przypieczętowując rozpad rodziny. Rodziny, w której do dziś nie znajdzie się ani jednego portretu Zofii, nie wymawia się jej imienia i starannie unika tematu „greckiej skazy na honorze”, jak to dyplomatycznie określają pra-, pra-, pra-, prawnuczki pięknej córy Afrodyty, zastanawiając się, co też odbiło ich pra-, pra- praszczurowi, żeby aż tak nisko upaść…… No cóż, jak widać, miłość nie tylko jest ślepa, ale na dodatek odbiera jeszcze i rozum.